Wystawa Leszka Rózgi
Małgorzata Ludwisiak 24-06-2005
Prawdziwy romantyk polskiej grafiki podsumowuje sześć dekad twórczości
Leszek Rózga, “Grafika, rysunek, malarstwo – wystawa retrospektywna”, Ośrodek Propagandy Sztuki (park Sienkiewicza), otwarcie 24 czerwca o godz. 13.
Wystawa towarzyszy 12. międzynarodowemu triennale Małe Formy Grafiki.
Mówi się, że przynosi szczęście łódzkim galeriom; kilka z nich zaczynało działalność wernisażem prac Leszka Rózgi. Wyremontowany Ośrodek Propagandy Sztuki zaraz po kwietniowych “Źródłach tożsamości” pospieszył z retrospektywną wystawą łódzkiego grafika i malarza.
Profesor Rózga (rocznik 1924) przez wiele lat był wykładowcą krakowskiej i łódzkiej ASP oraz działaczem społecznym. Studia malarskie kończył na prywatnych kursach w obozach jenieckich, PWSSP w Łodzi i ASP w Krakowie. Miejska Galeria Sztuki wybrała ponad połowę prac z własnej, liczącej 300 sztuk kolekcji rysunków i grafik Leszak Rózgi na dzisiejszą wystawę. Dwa obrazy wypożyczono z Muzeum Sztuki. Najstarsza praca prezentowana w OPS to obraz “Martwa natura” z 1949 r. Najnowsza to grafika “Mistrz i Małgorzata” z datą 2004.
– Sześć dekad mojej twórczości to jakby sześciu różnych facetów. Gdy patrzę na swoje dawne prace, to przypinam sobie, jaki kiedyś byłem. Raz w Niemczech zobaczyłem grafikę z lat 50., która wydała mi się nawet interesująca. Po chwili okazało się, że to moja praca! – opowiada artysta.
Gdyby nie on, w polskiej grafice zabrakłoby metafory. Przez krytyków uważany jest za czołowego przedstawiciela nurtu metaforycznego i kontynuatora symbolizmu. Czasem ujmuje prostotą i skupieniem, innym razem zaskakuje rozbuchaną wyobraźnią w stylu “Kaprysów” Francisco Goyi czy “Guerniki” Pabla Picassa. Niektóre prace pobrzmiewają echem starych mistrzów. W innych wydaje się, że widać dzieci rodem z obrazów Tadeusza Makowskiego albo pejzaże jak u Jerzego Nowosielskiego. Są sceny, których nie powstydziliby się Marc Chagall, Joan Miró i Salvador Dali. Profesor stworzył jednak zjawisko samoistne z marką “Rózga”. Nie identyfikuje się z żadnym nurtem.
W pracach powojennych – w latach 50. i 60. – panuje przejmująca cisza i pustka. I ludzie czekający nie wiadomo na co, przerażeni, samotni, zdeformowani, bezgłowi. Chociaż uznanie zdobył już w latach 50., najbogatsze były chyba lata 70. – Wyszedłem wtedy z burzowych, powojennych chmur, zacząłem robić mnóstwo wystaw – wspomina artysta.
Grafiki układa w cykle. Niektóre z nich powstały pod wpływem podróży do Izraela, Toskanii lub Grecji, jest też “Donkiszoteria” według Cervantesa. Ale każdy cykl tak naprawdę inspiruje refleksja nad istotą życia, które jest podróżą w czasie. W pracach Rózgi pełno jest spiętrzonej symboliki, nawiązań do odwiecznych, archetypowych ludzkich pragnień.
– Trudno mi wybrać ulubione dziesięciolecie mojej twórczości. Ze sztuką jest jak z życiem: to dojrzewanie, wzbogacanie się, przyglądanie się światu – odpowiada profesor pytany o podsumowanie własnego dorobku. – Jestem z pokolenia romantyków i wierzę, że ciągłe dążenie do ideału jest ważniejsze od jego osiągnięcia. Codziennie dużo pracuję, wstaję o godz. 7, od 11 do 17 jestem w pracowni.
U profesora Rózgi imponują też statystyki. Miał 150 wystaw indywidualnych, stworzył kilka tysięcy prac. Próbuje je porządkowac z pomocą córki. Tak dużą wystawę, jak dzisiejsza, profesor Rózga mógłby robić co roku. – Mam w sobie dużo energii, już planuję, co ciekawego zrobię za rok czy za pięć lat – mówi 81-letni artysta.
Artykuł Gazety WYborczej